Bunkier, zaskakujące jest to, że my w tej chwili też próbujemy odtworzyć sobie jak to było - i taki scenariusz też bierzemy pod uwagę.. początek mamy identyczny... Mamy podobny, prawdopodobny tok wydarzeń... podobny – bo mój dalej się troszeczkę różni... On tam trafił - najprawdopodobniej z własnej woli, zachęcony zarobkami.. Babka zawsze – jeśli tylko opowiadała o pradziadku i jego charakterze pracy – to mówiła o tym w zwyczajny sposób, tak jakby opowiadała o każdej innej pracy.. nie padały słowa "obóz" ani nie padały nawet półsłówka o jakimkolwiek przymusie. (Dlatego fakt, że on na serio pracował w Christianstadt tak mnie poruszył.) Pradziadek był najprawdopodobniej "zniemczony" – mam takie przypuszczenia, bo babka była Folksdojczem. O Niemcach nie mówiła ni źle, ni dobrze.. traktowała ich jako pracodawców jej narzeczonego (bo do ślubu nigdy nie doszło). Czyli krzywdy dziadkowi nie robili – według zeznań babki. Wyczytałam nawet, że przychylnych Niemcom pracowników i Folksdojczów traktowano tam "lżej", dając do zamieszkania baraki o nieco wyższym standardzie, lepiej karmiąc i nie zmuszając ich do morderczej roboty jak Rosjan czy obcokrajowców. Być może i w tym przypadku tak było. I być może było tak.. ale DO CZASU...
Do czasu, bo nagle kontakt się urwał. Dziadek przestał przysyłać prezenty które sam pieczołowicie wykonywał, nie było też korespondencji bo ta, zakończyła się w święta na pocztówce (podejrzewam, że chodzi o święta w 1944r.).
Mogłobyć i tak, jak pisałam wyżej - że ściagnięto go tam przymusowo - jak każdego innego pracownika, nie trzymał wcale "sztamy" ze szwabami i miał ciężko jak każdy - a babka mówiła tak jedynie, chcąc ukryć przed światem fakt, że miała chłopaka "robola"... babka zawsze czuła się jak istna szlachcianka, nie tam byle kto.. i niewiele z patriotyzmem wspólnego miała - sam fakt, że dała się zniemczyć i na Niemca, to źle nie mówiła (no przynajmniej nie tak źle jak na "ruskich"
). Mogła więc po prostu ściemniać - i ukrywać prawdę, tego też niestety się już nie dowiem..
Cytuj:
Odpowiedzią mógłby być rok urodzin dziadka.
On nie zdążył swojego syna zobaczyć... - skrzyneczka została wykonana już po narodzinach dziadka (ur. '43r.), który miał wówczas roczek, czyli trafił tam na początku 1943 roku (jakoś zbieżnie z narodzinami syna, z tym samym momencie!) i zakładając, że doczekał tam wyzwolenia – spędził tam 2 lata... ale też właśnie: ślad się urywa i koniec bajki polega na tym: że nie wiemy, czy tam zmarł (moja babka nie była jego żoną, wszelkie informacje trafiały raczej do bliższej rodziny pradziadka a tu niestety też PUSTKA, bo tej rodziny nigdy nie szło odnaleźć w naszym mieście...), a może wyszedł cały i zdrowy, poznał kogoś innego, przecież i to jest możliwe... poznał kogoś innego, założył rodzinę i zapomniał o przygodzie z czasów wojny... może było i tak, że sam ochoczo wyjechał z kraju albo i go wysiedlono – przy czym znowu nie byłoby szans na to aby o tym powiadomić babkę. Dlatego też obawiam się, że już się tego nie dowiem nigdy.. no chyba, że udałoby mi się odnaleźć rodzinę pradziadka.. (a nawet nie wiem gdzie szukać...
)
Takie sprawy są trudne z uwagi na to, że nie było tu związku małżeńskiego a jedynie romans, jedynie miłość w okresie wojny.. łatwo to można sobie wyobrazić. Młoda dziewczyna z tak zwanego "dobrego domu", po części "niemra", poznaje biednego pracownika budowlanego bądź też produkcji – zachodzi w ciążę.. tłem jest wojna, która tych ludzi rozdziela. Dziecko się rodzi, wielka miłość jeszcze, jeszcze trochę trwa.. opiera się już tylko na korespondencji i trach! Dorosły już mężczyzna wychodzi "na ludzi" opuszczając miejsce ciężkiej pracy – zakłada rodzinę i zapomina o przygodach z przed wojny. Znika... Podejrzewam, że takich historii jest multum – i wielu ludzi – rodząc się przed, w tracie lub po wojnie - w takich okolicznościach właśnie przyszło na świat, tracąc tym samym szanse na uzyskanie odpowiedzi na pytanie: "po kim ja mam nazwisko?"... smutne to trochę, ale prawdziwe... I - po przeanalizowaniu wszystkich faktów - na serio mam wrażenie, takie jakieś babskie przeczucie, że tak właśnie było... ta opcja "widzi mi się" bardzo realnie. .
Wszystko byłoby proste, gdybym ja tylko wiedziała gdzie szukać jego rodziny... my tylko przypuszczamy, że on przyszedł na świat w Bydgoszczy.. a jeśli nie? Jak można się domyślać, dwoje młodych ludzi ukradkiem się spotykając nie opowiadało sobie o swoich rodzinach.. więc nawet imion rodziców pradziadka nie znamy. Znamy nazwisko - które jak na nieszczęście jest dość powszechne...
Smutne, bo to taka historia jedna z miliardów o tym, że był kiedyś człowiek - i go nie ma.. dosłownie: NIE MA. Jego syn jest "pamiątka po wojnie" - jakich są tysiące... i dosłownie: mój dziadek jedyne co ma po tacie - to nazwisko. No i... tabliczkę w Muzeum. .