Grzegorz, nie odpowiedział, więc może ten link już nie działa...
Tym razem, kierunek - dworzec.
W 'tamtych czasach', czasach w których było o wiele mniej samochodów niż mamy dzisiaj, częściej podróżowało się koleją. Dla dzieciaka, każda taka wyprawa, poprzedzona oczekiwaniem na peronie na pociąg, to moc atrakcji do oglądania. Oczywiście najciekawiej było na peronie piątym, (wtedy czwartym). Co chwilę jakiś parowóz wjeżdżał, lub wyjeżdżał ze znajdującej się na przeciw lokomotywowni wachlarzowej. Musiał w tym czasie wjechać na obrotnicę, by ustawiono go do właściwego toru... W tym czasie, przez dworzec co parę minut przejeżdżały różne pociągi towarowe, czy drezyny... Parowozy miały wyjątkową moc działania na wyobraźnię. Konkretnie ich odgłosy. I nie o zwykłe 'pufanie' w czasie jazdy tu chodzi, ale o 'oddychanie'. Przyjechał pociąg, zatrzymał się, a parowóz cały czas ciężko sapie, oddycha z naszą, ludzką częstotliwością ilości oddechów. Tak samo jak zmęczeni ludzie... Zawsze robiło to wrażenie. Bo każdy parowóz tak właśnie oddychał, sprawiając wrażenie, że jest żywą maszyną...
Tak mnie to 'hipnotyzowało', że jak wiecie, o czym nie raz tu pisałem, pierwsza praca jaką zacząłem wykonywać, była właśnie przy parowozach. A prawda o 'oddychaniu' jest banalnie prosta. Sprężarki na parowozach były obustronnie tłokowe, (tłoki były na tym samym tłoczysku), czyli np jej górny tłok 'napędzała' para, a powietrze w tym samym czasie sprężał dolny. Hamowanie pociągu wjeżdżającego na stację, zużywało sporo sprężonego powietrza ze zbiorników. To wymuszało szybkie uzupełnienie 'zużytego' powietrza, przez szybsze pompowanie...
Ale zawsze, stojąc przy gorącym parowozie, można poczuć tą magię... Dziś mamy może 'ładne', ale 'zimne' elektrowozy i spalinówki...