V. Wyzwolenie
W owym czasie myśli moje były tak sparaliżowane przerażającą grozą tego piekła, potwornym głodem i męką strachu, że nie było w nich nawet nadziei na przetrwanie. Nie wierzyłam, że ktoś nas kiedyś w tych lasach odnajdzie. A jednak! Przyleciały samoloty, zbombardowały krematoria. Zbliżył się front. Pewnego dnia władze obozowe uciekły. Zjawiły się wojska angielskie i radzieckie. Natychmiast sprowadzono samochodami wodę i żywność dla tych co jeszcze żyli. Umarłych grzebano w olbrzymich rowach. Wszystko szczegółowo fotografowano. Wielu z nas, zamęczonych głodem rzucało się na pożywienie bez pohamowania i natychmiast w straszliwych męczarniach konało. Ja przez kilka dni smoktałam tylko skórkę chleba popijając kleikiem. Anglicy rozbili natychmiast namioty, w których urządzono łaźnie, dano czystą odzież. Następnie przewieziono do Belsen – Bergen, gdzie nas leczono. Tam mimo opieki lekarskiej znowu zachorowałam na durfal. Miałam świerzb i egzemę. Ciało poranione przez obozowe pasożyty nie chciało się goić. Przez pępek było widać kiszki, a piersi, to były tylko dziury z robakami. Podawano nam bardzo wiele witamin, zieleniny. Potrafiłam zjadać litrowy słoik pokrojonych porów. Stale miałam uczucie głodowego bólu żołądka, pomimo, że byłam dobrze nakarmiona. I tutaj niestety ludzie ciągle jeszcze umierali. Przeżył tylko ten, kto miał bardzo silny organizm. Ja po pewnym czasie zaczęłam odzyskiwać siły i stawać na nogi. Poszłam do pracy w kuchni, ażeby mieć możliwość łatwiej nasycić nieustający głód. Pracowałam w rękawiczkach, ażeby ukryć rany na rękach. Ogólne warunki były tam zupełnie dobre. Mieszkałyśmy w pokojach, dostawałyśmy ręczniki, koce, mydło kąpielowe. Właśnie w Belsen – Bergen doczekałam końca wojny. Była to radość ogromna, nie do opisania widzieć te białe flagi kapitulacji barbarzyństwa. Od tej chwili jedyną moją myślą były dzieci, mąż, matka, dom. O rodzinie nic nie wiedziałam. Po pewnym czasie Anglicy przewieźli nas do Bordowicka, gdzie ulokowali nas w pięknych willach i domach opuszczonych przez niemców. Byli tam ludzie z całej Europy: Włosi, Węgrzy, Łotysze, Rosjanie, Bułgarzy, Szwedzi, Francuzi i wiele innych. Wszystko to ofiary hitlerowskiej polityki. Śmierć w dalszym ciągu zbierała swoje żniwa. Co dzień było pełno pogrzebów. Anglicy karmili nas tylko koniną. Powierzono mi tam funkcję komendantki. Dozorowałam wyżywienie 30 osób. Myśl o powrocie do domu nie odstępowała mię ani na chwilę. Wybrałam się pieszo do Lunenburga. Było to bardzo daleko, ale nie miałam żadnych pieniędzy, ażeby zapłacić za środek lokomocji. Poszłam jednak, ażeby przepatrzyć, zorientować się w możliwości dostania się do domu. Udało mi się dołączyć do obozu rosyjskiego, który szykował się do odjazdu na wschód. Były tam całe rosyjskie rodziny. Razem z nimi dostałam się do Waserwercku. Tutaj mieszkaliśmy w tartaku. Po pewnym czasie, znowu z rosyjskim transportem liczącym 1500 osób, który kierował się do Kowla, wojskowymi samochodami wyjechaliśmy w następny etap. Na drogę przydzielono nam suszonych kartofli i konserwę. W czasie podróży, na postojach wychodziliśmy w pola, wygrzebywali ziemniaki i gotowali w menażkach na ogniskach. Na takim postoju, w miejscowości Rutki, już na polskiej ziemi, po kryjomu oddaliłam się od transportu i uciekłam. Kiedy byłam już pewna, że transport odjechał wyszłam na szosę kierując się ku domowi. I tak z wioski do wioski litościwi gospodarze podwozili mnie coraz bliżej, aż w końcu 9 września 1945 r dostałam się do wsi Jeńki, gdzie był mój dom.
|