Cytuj:
….Największe wzloty w swej stuletniej historii Opera Leśna w Sopocie zawdzięczała bardziej politycznym kontekstom niż muzyce, która płynęła ze sceny.
Akustyka jest tam wyjątkowa. Słowik śpiewający tam z taką mocą musiałby być wielkości kury. To zasługa przyrody oraz Paula Walthera Schäffera,
wówczas 32-letniego kapelmistrza Teatru Miejskiego w Gdańsku (który był wtedy Danzigiem). Wczesną wiosną 1909 r. Schäffer przewędrował lasy między miastem
a Sopotem (Zoppot). Marzył mu się teatr pod gołym niebem, jakich wiele zgodnie z modą powstawało w Niemczech.
Tak odkrył leśną polanę w Dolinie Prątki, w Górnym Sopocie. Sam niewiele by zdziałał, gdyby nie burmistrz Max Woldmann, którego żona była śpiewaczką operową.
Ostatni swój urlop Woldmannowie spędzili w Pirenejach, gdzie w jednym z kurortów widzieli plenerową inscenizację opery „Zygfryd” Ryszarda Wagnera.
Burmistrz pojął, że leśny teatr może stać się atrakcją przyciągającą kuracjuszy. Zaryzykował. Zaciągnął kredyt w banku. Już pod koniec lipca 1909 r. obiekt był gotowy.
Rozpoczął działalność 11 sierpnia 1909 r. „Nocnym obozem w Granadzie”, operą Conradina Kreutzera.
Pogoda dopisała, publiczność również. Recenzje były entuzjastyczne. Miało być jedno przedstawienie, ale rozgłos sprawił, że organizatorzy dali jeszcze dwa spektakle.
Wpływy wystarczyły i na pokrycie kosztów, i na spłatę zaciągniętej pożyczki. ….